poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 19: Plac zabaw, cmentarz i strych- wybuchowo ~Samanta~

Nie wyspałam się. I nie bardzo mnie to obchodziło.
Pierwszy dzień świąt nigdy jakoś się dla mnie nie wyróżniał. Niby wigilia jest tylko oczekiwaniem na Boże Narodzenie, jednak to właśnie oczekiwanie świętujemy, nie wydarzenie. Czasem jest po prostu tak, że jeśli coś sprawia ci radość, sama myśl o tym jest szczęśliwa. Ale za każdym razem przekonujesz się, że to jednak nie to samo.
Kiedyś, miesiące albo nawet lata temu, za każdym razem czułeś tę magię. Każdego dnia, powiedzmy wakacji, cieszyłeś się z następnego. I z tego, co miał ze sobą przynieść. Jednak w sierpniu okazywało się, że czas, który uważałeś za idealnie wykorzystany, mógł zostać przeznaczony na coś innego.
Powiedzmy, że jesteś pisarzem. Masz potencjał i pragniesz go wykorzystać. Powiedzmy też, że rozpoczynasz opowiadanie. Niestety po jakimś czasie może okazać się, że to nie jest już to, do czego zmierzałeś na początku. Cel może ulec zmianie, ale gorzej jest, jeśli zrobi to także twoje zaangażowanie i nastawienie. Powiedzmy, że pewnego dnia ktoś coś ci powie. Odbierzesz to zbyt dosłownie i nawet się obrazisz. Gdy ci przejdzie, nie będzie można wrócić do idealnego stanu sprzed tego zdarzenia. Załóżmy więc, że jesteś pisarzem i tworzysz historię. Pewnego dnia, na przykład na koniec wakacji, obowiązki przejmą górę. Będzie brakowało czasu, energii… Będziesz wiedział, co jest nie tak, a jednocześnie zrozumiesz, że nie da się tego naprawić. Atmosfera będzie wszystko burzyła i powrót do tego, co było, okaże się niemożliwy.
Załóżmy też, że bardzo przepadasz za członkami zespołu BVB lub chociaż ci nie przeszkadzają. Ale to zupełnie odmienna kwestia.
Przetarłam oczy i podniosłam się z łóżka. Miałam ochotę leżeć i kierować swoje myśli do nieistniejącego odbiorcy, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Po co coś myśleć, jeśli nikt tego nie usłyszy? Poczułam, że coś jest ze mną nie tak.
Zerknęłam na zegarek. 12:34. Przypadek… Uśmiechnęłam się w duchu.
Po wczorajszej kolacji od razu wróciliśmy do domu pary narzeczonych. Wzięłam wtedy szybki prysznic i położyłam się spać. Oczywiście coś zakłóciło mój sen, ale tym razem się z tego cieszyłam.
Na obiad znowu pojechaliśmy do rodziców. Ogólnie znudziło mi się już całe krążenie między tymi dwoma domami i chętnie po prostu wróciłabym do Laury. Jednak póki co to niemożliwe.
Cały ten dzień był jakiś monotonny mimo niektórych zabawnych chwil. I choć czasami się śmiałam, moje myśli się nie uspokoiły. Wiedziałam, że muszę coś zrobić w związku z moim snem. Jednak nic mi nie przychodziło do głowy.
***
Wieczorem ubrałam się grubo i wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam okno mojego starego pokoju.
Znalazłam niewielką ławkę i na niej usiadłam. Zaczęłam myśleć o gwiazdozbiorze Oriona i Betelgezie. Przypomniała mi się moja piosenka, którą napisałam właśnie na ławce w ogrodzie. Ale nie koło tego domu. Zanuciłam ją sobie bezwiednie i pozwoliłam myślom popłynąć…
Nie wiem kiedy i jak, ale wstałam. Spacerowałam po ogrodzie i do mojej głowy przypływały wspomnienia. Nie zawsze przyjemne.
Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Po prostu patrzyłam w górę. Miałam ochotę położyć się na śniegu i zrobić aniołka lub coś w tym stylu, jednak powstrzymałam się. Ach, jedynym, czego mi teraz brakowało, było kakao. Rozmarzyłam się na myśl o tym wyśmienitym smaku i nie bardzo kontaktowałam z rzeczywistością.
Usłyszałam skrzypienie butów na śniegu.
- Co robisz?- Wyrwał mnie z zamyślenia dziadek Janek.- Nie stój tak na mrozie, skarbie, bo jeszcze się rozchorujesz…
Odwróciłam głowę w jego kierunku. Patrzył na mnie z troską, ale także z uśmiechem. Odwzajemniłam go. Widocznie za długo wpatrywałam się w niewielkie okienko strychu kilka metrów nade mną.
- W porządku, dziadku. Po prostu przyszłam się przewietrzyć.
- Tak, mogłabyś się wietrzyć, wietrzyć tyle, ile chcesz, ale jesteś moją wnuczką, a nie jakimś schnącym praniem. A o ile pamiętam, nie mam ubrań wśród krewnych- zaśmiał się.
Spojrzałam na niego rozbawiona i poszłam za nim do domu. Rozejrzałam się- wszędzie były puste talerze, rozerwane ozdobne papiery i sypiące się z choinki igły. Święta jak z obrazka. Jakoś poprawił mi się humor. Czasem niedoskonałość doskonale poprawia nastrój.
- Mamo, ja pójdę na moment z Astrą na górę- powiedział Artur i wstał od stołu z narzeczoną.
- Dobrze. Źle się czujesz, moja droga?
- Nie, po prostu jestem zmęczona- odparła.
Ja, rodzice i dziadkowie posiedzieliśmy jeszcze trochę i porozmawialiśmy, ale po chwili także ci ostatni poszli do swojej tymczasowej sypialni. Zostałam więc tylko z mamą i tatą. Wiedziałam, że czegoś oczekują. Spojrzałam na nich pytająco.
- Sami, pamiętaj tylko- zaczął tata- że tu zawsze jest twój dom.
- I bez względu na wszystko, ktoś zawsze będzie na ciebie czekał- dodała mama.- Proszę, pamiętaj, że kochamy cię ponad życie…
Ach, ponad życie? Mojej zmarłej siostry, Ameriki? Bo chyba nie swoje… Powstrzymałam się od uszczypliwej uwagi i spojrzałam na rodziców z wdzięcznością w oczach.
- Nigdy nie zapomnę. Nie musicie się o to martwić.
Objęłam ich ramieniem i powiedziałam “dobranoc”, po czym poszłam na piętro. Usłyszałam za drzwiami jednego z pokoi cichą rozmowę Artura i Astry, kawałek dalej pochrapywanie dziadka i odgłos ołówka na papierze babci, rozwiązującej pewnie krzyżówki. Odwróciłam się. Za mną nikogo nie było, tylko pusty korytarz.
Pusty, ciemny korytarz.
Złowieszczy korytarz z długimi schodami.
Drewniane schody, które z niewiadomych przyczyn zaczęły skrzypieć.
Coraz głośniejszy i bliższy dźwięk.
Coraz głośniej bijące ze strachu serce.
Otworzyłam szerzej oczy, gdy zobaczyłam coś, jakiś cień. Przeleciał tak szybko, że mój wzrok nie zdążył niczego zarejestrować. Jakieś przeczucie kazało mi spojrzeć w górę. Uległam mu i ujrzałam jedynie sufit. Sufit, nad którym znajduje się strych.
Czyjś szept wyrwał mnie z zamyślenia. Niestety zbyt gwałtownie, przez co prawie wrzasnęłam, jednak skończyło się tylko na wywrotce.
- Sam! Rety, co robisz? Nic ci nie jest?- Próbował odnaleźć się w sytuacji mój brat.
Pomógł mi wstać i wyjaśnił, że słyszał czyjeś kroki, ale tak jakby urwały się w połowie drogi. Dlatego wyjrzał zza drzwi i zobaczył mnie patrzącą w górę.
- Wydawało mi się, że widziałam pająka. A, jak dobrze wiesz, nie chciałabym mieć z nim spotkania twarzą w twarz- starałam się wyjaśnić.
Od razu zauważyłam, że uwierzył. Zresztą sam się boi pająków, więc pospiesznie wrócił do Astry, a ja skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i, już w piżamie, zerknęłam badawczo na korytarz.
Dziwne dźwięki ucichły, ale mój lęk nie zniknął.
Wtedy sobie przypomniałam, że nie bardzo wiem, gdzie spać. Rodzice odstąpili dziadkom swoją sypialnię i śpią w salonie, Artur z Astrą u niego, a ja? Spojrzałam za siebie. Mój pokój. Mój pokój. Wzdrygnęłam się i zeszłam na dół. Mama znosiła talerze, a tata przesuwał stół, by było miejsce na rozłożenie kanapy.
- Hej…- Szepnęłam lekko nieśmiało. W sumie to nie wiem czemu, może po prostu wstydziłam się mojego nieuzasadnionego strachu.
- Och, córeczko, właśnie miałam po ciebie iść- powiedziała mama.
- Ach, tak?
- Mam pytanie: gdzie chcesz dzisiaj spać? Bo możesz albo na piętrze, albo tutaj. Tata ci wtedy pomoże rozłożyć materac, który na wszelki wypadek przygotowaliśmy. Leży pod ścianą- rzekła i wskazała na dość spory karton ze zdjęciem materaca dmuchanego z przodu.
Koszmarny wybór. W końcu po namyśle zdecydowałam jednak spać tutaj. Po paru minutach poradziłam sobie ze wszystkim i położyłam się wygodnie. Nie pamiętam momentu, gdy lampki choinkowe rozpłynęły mi się przed oczami zastąpione przez czerń.
***
Ziewnęłam. Przetarłam oczy. Rozejrzałam się. Położyłam się ponownie. Zegarek wskazywał godzinę 7:16. Za oknem jeszcze ciemno. Usnęłam z powrotem.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Po godzinie znów się podniosłam i spojrzałam wokół siebie. Rodzice jeszcze spali. W końcu dałam za wygraną i zmrużyłam powieki. Jednak ciągle przewracałam się półświadomie z boku na bok. 
Do pozycji siedzącej przywołał mnie dźwięk irytującego budzika mamy.
- David, już ósma trzydzieści- poganiała tatę.
Sama zaś leżała. Typowe.
- Już…
- Musimy wstać, Dave- rzekła.- Mamy gości.
- Sally, są święta, daj się wyspać…
I tak przez dziesięć minut. W końcu znudziło mi się słuchanie tego wszystkiego, więc poszłam po ubrania i do łazienki.
Ogólnie mówiąc, ten poranek nie był najlżejszy. Nikomu nie chciało się wstawać, no, może poza dziadkiem Jankiem, a ja dodatkowo trochę źle się czułam. Mimo wszystko zachowywałam się dość optymistycznie.
Mniej więcej po południu, czyli po oglądaniu telewizji i wspólnej “zabawie” prezentami, usiadłam obok Astry rozmawiającej z moją babcią.
- Jak tam, Sam?- Zagadnęła mnie przyszła bratowa.
- Na razie dobrze.
- Są święta, powinnaś się więcej uśmiechać, słoneczko- powiedziała babcia radośnie.
- Dobrze- zaśmiałam się.
- I właśnie o to mi chodzi- ucieszyła się.- A jak tam, rozwijasz swoje zainteresowania? Masz już jakiś kierunek?
- Na razie jeszcze nie jestem pewna… W szkole jakoś sobie radzę, ale jeszcze się nie zdecydowałam, co chciałabym robić w życiu.
- Powinnaś już o tym myśleć. Weź przykład z Astry. Ona wie, do czego zmierza i jest świetna w swoim zawodzie.
Astra zarumieniła się na te słowa. Widać, że nie bardzo umie przyjmować komplementy.
- Bez przesady, ja po prostu się uczę. Ostatnio jest coraz trudniej, nawet podczas ferii świątecznych ciągle coś się dzieje. Najważniejsze, to nie porzucać postawionego sobie celu. Jeśli to zrobisz, będziesz tylko żałowała, nic nie zyskasz.
- I słusznie- stwierdziła kobieta.
- Zapamiętam to- obiecałam.
Koło osiemnastej postanowiliśmy już wracać do mojego tymczasowego mieszkania. Wzięłam wszystkie ubrania i rzeczy, które ze sobą przywiozłam. Coś jednak nie dawało mi spokoju, miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Zwierzyłam się z tego bratu.
- Nawet jak czegoś nie wzięłaś, przyjedziemy tu jeszcze. Jutro wszyscy będą u nas, ale za dwa dni my przyjedziemy tutaj. Na pewno będzie jeszcze okazja do rozejrzenia się za różnymi drobiazgami.
Podziękowałam mu, choć czułam, że nie o to chodzi. Trudno, w sumie nic takiego się nie stało.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Po powrocie do mieszkania narzeczonych do końca dnia siedziałam przy laptopie, szukając memów na rozweselenie. Niektóre niestety bardziej powodowały spowolnienie procesu myślenia, ale co tam. Tej nocy nic mi się nie śniło.
***
Następnego dnia po pysznym śniadaniu wybrałam się na spacer. Postanowiłam przejść się ścieżkami koło rzeki i starego placu zabaw, na którym czasami zbierają się dzieci znacznie przewyższające normy wiekowe możliwości zabawy w piaskownicy czy na zjeżdżalni.
Zobaczyłam z daleka kilka sylwetek, ale nie chciałam do nich podchodzić, bo dostrzegłam w ręku jednego chłopaka butelkę.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę mostku nad rzeką, ale usłyszałam zawołanie. Nie zamierzałam się zatrzymywać ani tym bardziej zawracać.
- Hej!- Wołali za mną.
Zanim przyszło mi na myśl, dlaczego się mnie tak uczepili, usłyszałam swoje imię. Nie, to niemożliwe.
- Sam!- Powtórzył głos. Tym razem nie miałam wątpliwości.
Zerknęłam za siebie i wpadłam w ramiona dziewczyny. Ze zdumieniem na twarzy odwzajemniłam uścisk.
- Bianka?- Wyrwało mi się.
Srebrnowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Sara, chłopaki, to ona!- Krzyknęła do grupki przy huśtawkach.
Nie wierzyłam własnym oczom, dopóki blondynka, szatyn i chłopak o ciemnozielonych włosach nie podeszli bliżej mnie.
- Wow, jak ja dawno was nie widziałam- powiedziałam i zachłysnęłam się powietrzem.
- Gdzie byłaś?!- Zaczęła Sara.- Zniknęłaś bez śladu w połowie wakacji, przestałaś odbierać telefon, nie dawałaś znaku życia… Co się stało? Jest z tobą Ami?
Gwałtownie się zatrzymałam. Nie, nie, nie. Nie teraz. Uszczypnęłam się, żeby się trochę uspokoić. Podeszliśmy wszyscy w stronę huśtawek. Usiadłam ciężko na jednej z nich i beznamiętnie powiedziałam:
- Tak. Jest zawsze i wszędzie. Na dole, na górze… możecie ją zobaczyć, a jednocześnie nie możecie. Możecie ją usłyszeć, a zarazem to niemożliwe. Spójrzcie na mnie. Widzicie ją?
Zobaczyłam w oczach zielonowłosego Luke’a zrozumienie. Pozostali wpatrywali się we mnie zdezorientowani. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bujać. Coraz wyżej i wyżej. Przymknęłam oczy…
- Tak.
Zahamowałam i spojrzałam na Luke’a. Szatyn, brązowooki Ryan, uśmiechnął się krzywo i napił z trzymanej przez siebie butelki z, jak się okazało, winem.
- Kiedy?- Zapytała przestraszona Bianka.
- Dziewiątego sierpnia.
Zeskoczyłam z huśtawki, zabrałam Ryanowi butelkę i się napiłam.
- Odkąd pamiętam, nie cierpisz alkoholu- zdziwiła się Sara.
Nie zareagowałam.
Niestety jednak dziewczyna miała rację. Wyplułam napój na ziemię, powiedziałam coś o ohydnym smaku i zaczęłam się śmiać z własnej głupoty. Pozostali spojrzeli na mnie niepewnie, po czym zrozumieli, że napięcie zniknęło.
- Przepraszam was. Nie chciałam, żeby nasze spotkanie tak się zaczęło.
- Nic się przecież nie stało!- Odparł radośnie Ryan.
- Wszystko w porządku, Sam- powiedział Luke.
- Właśnie! Chodźmy gdzieś się zgubić- rzekła Sara.
- I to jest dobry pomysł- uznała Bianka.
Uśmiechnęłam się. Zapomniałam już, jak wspaniale spędzałam z nimi czas. I jak dobrymi byli przyjaciółmi…
- Jak ja mogłam was zostawić?- Szepnęłam i przytuliłam po kolei Biankę, Ryana i Sarę. Przy Luke’u trochę się zawahałam, on zresztą też, ale w końcu ze zdradzieckim rumieńcem na twarzy objęłam go i jak najszybciej się cofnęłam.
- To gdzie idziemy?- Zapytałam, by zamaskować moje lekkie zażenowanie.
- Już mówiłam- zaśmiała się Sara.
- No to za mną- powiedziałam rozbawiona.- Muszę sobie przypomnieć okolicę.
Spacerowaliśmy po całym mieście, zaszliśmy do sklepu po przekąski, po czym udaliśmy się w stronę rzeki i polany.
 - Jak za dawnych lat- rzekła srebrnowłosa.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Odkąd zniknęłaś, praktycznie się nie widywaliśmy- wyjaśniła spokojnie.
- Dlaczego, Bianka?- Zapytałam z nutą smutku w głosie.
- Nie wiem…
- Tak jakoś po prostu wyszło…- próbowała wytłumaczyć Sara, po czym ze srebrnowłosą się zatrzymały i zostały w tyle, by wyjąć coś z torebek.
- Bez ciebie to nie to samo- powiedział Luke.
Mimo niewielkiej wagi wypowiedzianych słów zrobiło mi się cieplej na sercu. Spojrzałam niepewnie na zielonowłosego, a on się uśmiechnął. Odpowiedziałam tym samym.
- Stary, czy ja o czymś nie wiem?- Zapytał zaczepnie Ryan.
- Daj spokój…- zarumienił się Luke.- Nic nowego…
- Czy aby na pewno?- Dopytywał.
- Ryan, jak masz jakiś problem, to chętnie ci pomogę- rzekł Luke.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny, kiedy to mówiłeś- zaśmiał się.- Ale nie, mam problem. Z zadaniem z matmy.
- Są święta- wtrąciłam.
- Masz mnie.- Powiedział Ryan i podniósł ręce w geście kapitulacji.- Ale jakbyście chcieli zostać sami, wystarczy słowo.
- Kretyn…- prychnął Luke.
- Chłopaki, wystarczy, że na chwilę z Bianką się oddalimy, a wy już musicie się znęcać nad Sam? Nie powiem “podrywać”, nie jestem tak wredna.
Zaśmiałam się razem z przyjaciółkami. Chłopaki zrobili zdziwione i wkurzone miny, ale w końcu dali sobie spokój.
Po godzinie wróciliśmy na plac zabaw. W międzyczasie do Ryana zadzwonił Tristan, z którym kilka dni wcześniej “spotkałam się” w empiku. Chwilę pogadaliśmy i obiecał, że będzie musiał się ze mną spotkać na żywo. Wstępnie umówiliśmy się wszyscy razem na pojutrze.
Gdy doszliśmy na miejsce, zauważyłam w ciemniejszej części placu czyjś cień koło drzewa. Powiedziałam o tym znajomym, a wtedy Ryan zaczął opowiadać o Slender Manie. Oczywiście Bianka kazała mu przestać, ale krzaki parę metrów dalej zaczęły szeleścić. Teraz dopiero zorientowałam się, że już jest dosyć ciemno i prawie nic nie widać.
- Halo? Kto tam jest?- Zapytała cicho Sara, która stała najdalej tajemniczego zjawiska z nas wszystkich.
- Jest tam kto? Hej?- Zawtórował jej Luke nieco głośniej, lecz nadal niepewnie.
Postanowiłam nie dać się wystraszyć. To przecież może być nawet zwykłe zwierzątko. Podeszłam bliżej…
- O Boże! Co robisz?! Wystraszyłaś mnie… Sam?- Zapytał szatyn, jedzący za drzewem czekoladowe ciastka.
Nie… nie, nie, nie. Cholera jasna…
- Ken?- Zapytałam zdumiona.
- Czy ja ci wyglądam jak Ken? Jestem Kentin!- Zdenerwował się.
- Dobrze, Kentin- prychnęłam.
Po chwili się uspokoił.
- Jest z tobą Ami?- Zapytał z nadzieją.
- Mam mu powtórzyć mój wierszyk?- Rzuciłam do towarzystwa z goryczą.
Pierwszy podszedł do mnie Luke.
- Spadaj, Ken. Mógłbyś chociaż raz nie mieszać się w nie swoje sprawy?
- Zabawne… kto tu ostatnio wypytywał mnie o Samantę? Czy coś wiem, czy mam jakieś wieści od bliźniaczek…
Luke uroczo podniósł brew i spojrzał wyzywająco na Kena. Tfu! Uroczo?! Strzeliłam w myślach facepalma.
Kentin widocznie przyjął do wiadomości, że zielonowłosy mu się sprzeciwia i pchnął go lekko.
- Hej! Hej, hej, hej… naprawdę za każdym razem musicie demonstrować, który z was jest silniejszy czy mądrzejszy? To się robi męczące- westchnął Ryan.
- Właśnie!- Zawołały chórem Bianka i Sara, po czym zachichotały.
- Kochani braciszkowie… przed moim wyjazdem się chyba lubiliście- wtrąciłam.
- To jakaś większa kłótnia- rzuciła cicho Bianka- trwająca od kilku miesięcy…
- Przykładne z was rodzeństwo- uśmiechnęłam się.
Kentin spojrzał na mnie z nadzieją.
- Skoro mowa o rodzeństwach… jest z tobą Ami?
To pytanie poruszyło mnie tak jak wcześniej. Wzruszyłam ramionami, mimo że w środku czułam, jakby coś mnie przygniatało.
- A jeśli powiem, że nie?
- Co to miałoby znaczyć?- Zapytał.
- Że nie żyje?- Spojrzałam na niego krzywo.
- Nie wygłupiaj się- powiedział lekko poddenerwowany.
- Niby czemu miałabym to robić?
- I tak nie uwierzę. Zawsze byłaś dobra w robieniu żartów, Sam.
- Chodź.- Poleciłam i wstałam.
Jak mogłam się spodziewać, wszyscy natychmiast poderwali się z miejsc. Mimo ciemności pewnie ruszyłam przed siebie ciemnymi ścieżkami. Gdy doszłam do bramy, uchyliłam ją i zajrzałam do środka. Już trochę wolniej przeszłam kilkoma alejkami. Nie zwracałam uwagi na pytające i zaniepokojone spojrzenia rzucane przez przyjaciół w moim kierunku. Gdy uznałam, że jestem na miejscu, zatrzymałam się. Wskazałam ręką cel podróży.
Był nim grób Ami.
Wszyscy stanęli osłupiali. Tylko jedna osoba nie mogła pogodzić się z widokiem. 
- Nie, nie…- załkał Kentin.- Tylko nie ona, tylko nie Ami… Dlaczego? Nie…
Również miałam ochotę pozwolić moim łzom wypłynąć, ale uznałam, że to byłoby głupie. Moim zamiarem nie było wywołanie płaczu wśród towarzystwa, a tym bardziej u siebie.
Odwróciłam wzrok. Nie mogłam patrzeć na dowód tego, że moja siostra już więcej nie wstanie, nie przemówi, nie uśmiechnie się. Nie zrobi już nic.
Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam, być może odruchowo, ale uklękłam i pomodliłam się. Mimo tego, że nie chodzę do kościoła, jestem wierząca.
Uwierz.
- Koniec wycieczki- powiedziałam zachrypniętym głosem.
Pozostali spojrzeli na mnie z troską, a Luke wyglądał, jakby chciał mnie przytulić. Potrzebowałam tego. Powinnam była pozbyć się tej myśli, ponieważ jakby ją wyczuł i podszedł bliżej. Nie wolno mi… Gorączkowo myślałam, jak wywinąć się z tej sytuacji i ani się obejrzałam, a byłam w jego objęciach. Wdychałam zapach Luke’a, patrzyłam w jego piękne, złote oczy, a z moich ust wyrwało się ciche westchnienie.
- Eee, misiaczki, możemy wyjść z tego cmentarza?- Powiedział niepewnie Ryan.
Widać, że dziewczyny celowo się nie odzywały, by nie zepsuć tej chwili, która nie powinna się wydarzyć. Odsunęłam się od Luke’a, w którego oczach pojawiły się dawne psotne iskierki.
Przez krótki moment chciałam, by było jak dawniej. Wtedy w moich myślach pojawił się Lysander. Do tej pory ciągle mi się to zdarzało, ale przez spotkanie ze starymi znajomymi zupełnie zapomniałam o własnym chłopaku.
- O mój Boże…- Powiedziałam, odsuwając się od zielonowłosego.
Luke nie obraził się na te słowa, zrozumiał, że to, co było, to przeszłość. Podeszłam do dziewczyn i Ryana, pozwalając myślom ochłonąć. Odsunęliśmy się na dobre pięć metrów, mimo to usłyszałam głos Kentina:
- Co to, kurwa, było? Ja straciłem Amerikę na zawsze, a ty specjalnie na moich oczach odstawiasz takie coś? I chcesz się nazywać moim bratem?
Luke tylko prychnął. Pobiegłam w stronę bramy, żeby jak najszybciej stąd wyjść. Nie chciałam się zgubić w nocy na cmentarzu. Bianka i Sara mnie dogoniły. Gdy Ryan próbował uspokoić Kentina, ja z przyjaciółkami byłyśmy już w drodze na plac zabaw.
- Sami, dlaczego tak zareagowałaś?- Spytała Bianka.
- Bo…- zaczęłam.
- Bo?- Próbowała dowiedzieć się Sara.
- Bo już kogoś mam?- Rzekłam.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie i spojrzały na mnie z błyszczącymi oczami.
- Jak ma na imię? Ile ma lat? Wysoki? Jest uroczy? Jaki ma kolor włosów? A oczu?- Próbowały się dowiedzieć.
Opisałam Lysandra w skrócie. Ich reakcja była całkiem normalna.
Taa… tak szczerze, to były nim zachwycone.
- Powiesz Luke’owi?- Zapytała Sara.
- Nie wiem, naprawdę… i tak się dowie prędzej czy później.
- Ale on ciągle ma nadzieję, że do siebie wrócicie- westchnęła Bianka.
Zwolniłam tempo. Spojrzałam na dziewczyny, sprawdzając, czy mówią prawdę.
- Serio?- Zadałam pytanie szeptem.
Kiwnęły głowami.
Nie odezwałam się więcej. Gdy po dziesięciu minutach wszyscy byli na placu zabaw, czułam, że zielonowłosy mi się przygląda. W końcu pożegnałam się ze wszystkimi. Poprosiłam tylko na chwilę Sarę na rozmowę. Odeszłyśmy w zupełny mrok z dala od świateł latarni.
- A więc o co chodzi?- Zapytała.
- O Luke’a i Kentina. Możesz mi wytłumaczyć, co zaszło?
- To było jakoś tak, że po waszym… eee… twoim zniknięciu chłopaki zaczęli się o was sprzeczać. W końcu w szkole się pobili. Ich ojciec nie może nic na to zaradzić, bo prawie w ogóle się nie pojawia w domu przez różne wojskowe misje czy coś w tym stylu. Matka Kentina nie wie, co robić…
- A są jakieś wieści od matki Luke’a? Ona nie reaguje?
- Nie. Odkąd wyjechała pół roku temu do Nowego Jorku, wysłała jedynie tydzień temu prezent na gwiazdkę. Ich ojciec mógł uważać, zamiast spłodzić miesiąc po miesiącu Luke’a i Kentina, w dodatku z dwiema kobietami, które raczej za sobą nie przepadają…
Wstrzymałam się od komentarza. Dziewczyna odchrząknęła i kontynuowała:
- No ale dobrze wiesz, że Luke zawsze zazdrościł Kentinowi mieszkania z obojgiem rodziców, a że Luke jest starszy, ojciec chłopaków zostawił właśnie jego mamę… Teraz po prostu przez natłok nieprzewidzianych zdarzeń tak jakby wybuchł. To chyba tyle…
Próbowałam to sobie ułożyć w głowie. Fakty o jego rodzinie znam od dawna, ale żeby Luke się z kimś pobił?
- Dzięki, Sara. Ja już muszę iść. Ale widzimy się pojutrze- powiedziałam i się z nią pożegnałam.
***
Następnego ranka od razu pojechaliśmy do moich rodziców. Przez cały dzień mi się nudziło, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Po południu usiadłam na kanapie i zaczęłam pisać z Lysandrem. On, Leo i Rozalia prawdopodobnie jutro wrócą do miasta, a ja w tym czasie jeszcze będę tutaj. Z drugiej strony będę miała więcej czasu dla starych przyjaciół i może uda nam się wrócić do dawnych chwil, kiedy jako dzieci wspólnie spędzaliśmy większość dni.
Mniej więcej koło dwudziestej zrobiłam się lekko śpiąca. Wzięłam swoje rzeczy i poszłam na górę, by wziąć kąpiel. Za oknami panował już mrok, jednak nie mogłam trafić dłonią we włącznik światła i szłam po ciemku. Usłyszałam skrzypnięcie, ale próbowałam opanować nagły strach i iść dalej. Dokładnie w tym miejscu ostatnio czułam się tak samo. Spojrzałam w górę. Tak, tam jest strych…
Wpadłam właśnie na najgłupszy pomysł w dziejach i jestem z niego dumna. To normalne, co? 
Odłożyłam wszystkie rzeczy na sofę stojącą obok i próbowałam po omacku otworzyć klapę strychu, która znajdowała się za zakrętem korytarza. Czyli w miejscu, które się codziennie widzi, a prawie nigdy się tam nie podchodzi, bo poszukiwane drzwi zawsze znajdują się parę metrów bliżej. Gdy udało mi się ściągnąć drabinkę, ostrożnie na niej stanęłam. Serce zaczęło mi mocniej bić. Nie miałam pojęcia, co mogę tam zobaczyć, ale na pewno nie była to kolorowa i bezpieczna kraina jednorożców i wróżek. Przez chwilę wahałam się, czy na pewno chcę to robić, ale w sumie nie miałam nic do stracenia. Wzruszyłam ramionami, by dodać wiarygodności swoim myślom i poczuć się pewniej, chociaż niewiele to zmieniło. Szczebelek po szczebelku. Wspinałam się powoli i ostrożnie, momentalnie kamieniejąc na jakikolwiek odgłos.
Przecież jestem Samanta. Ta sama, która została zamknięta w męskiej szatni i razem z Lysandrem dała radę się wydostać wentylacją. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i już prawie spokojna wychyliłam głowę nad podłogę strychu. Jak najszybciej złapałam za sznurek zwisający z sufitu, by włączyć światło. Gdy tylko stanęłam stabilnie w dawno nieodwiedzanym, ogromnym pomieszczeniu, moim oczom ukazały się rzędy pudeł, tony starych ciuchów i kartka leżąca na podłodze. Bez zastanowienia sięgnęłam po nią i odczytałam…
Nic, była pusta.
Rozejrzałam się i dopiero teraz przyszło mi na myśl, że może to, co robię, jest zupełnie bezsensowne. Skarciłam się w myślach i gdy już miałam wychodzić, dostrzegłam to. Kolejna kartka. Tym razem była zgięta w trójkąt i trochę mniejsza. Spojrzałam w kierunku, w który wskazuje. Następna kartka. To jakiś idiotyczny żart? Pozbyłam się tej myśli, zanim zdążyła się w pełni uformować w mojej głowie. Zebrałam łącznie pięć kartek, ale na ostatniej coś zauważyłam. Napis? Rysunek? Nie… to była uśmiechnięta buźka.
Narysowana ręką Ami, jej stylem pisma.

Z nagłym przypływem energii uniosłam wieko kufra, na którym leżała karteczka. A tam zobaczyłam kolejną. Nie, całe stosy. Wielkie i małe, kolorowe i czarno-białe. Rysunki i opowiadania. Moje i mojej siostry. Z dzieciństwa. Nie wytrzymałam. Zakręciło mi się w głowie i upadłam. Z uśmiechem na ustach i przerażeniem w oczach. Wybuchowa mieszanka.

* * * * * * * * * * * * * * *

Wspaniałym, niegdyś, siostrom- Ileśnaścioraczkom. Moim bliźniaczkom Dżej i Liv oraz OliKlaudii, Nice, Mice i Monice.
~Niss

6 komentarzy:

  1. Awww, dziękuje za podziękowania! :3
    Tak w ogóle jestem z Ciebie niezmiernie dumna, napisałaś ten rozdział!
    Co do rozdziału: cudo cudaśne, które jest cudowne! ;*
    Ekstra jest ten motyw ze strychem oraz z Lukiem i Kentinem. I te zdjęcia!
    Pozdrawiam i życzę weny! :3
    Całusy, xoo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejo, siostrzyczko :3
      To my dziękujemy za to, że czytasz ^^
      I za codzienne poganianie w pisaniu rozdziału xD
      Również przesyłamy całuski ;**

      Usuń
  2. Brawo!
    Ten rozdział był naprawdę świetny :D
    Chyba najlepszy ze wszystkich, chociaż nie jesten pewna, bo każdy mi się podobał, a niektóre już trochę zapomniałam ;)
    Mam nadzieję, że na następny nie będę musiała czekać tak długo i że odpowiedzi na pytania X dodaciej ak najszybciej :*
    Nie komentowałam, bo gdybym to zrobiła, prawdopodobnie byłoby to ze smutnym wydźwiękiem. Ale nie martwicie się, nadal niezmiernie uwielbiam Waszego bloga :3
    Pozdrawiam, Ania xD

    OdpowiedzUsuń
  3. Od kilku (2-3) rozdziałów nie czytałam Waszego bloga, a to dlatego, że w ogóle nie czytałam żadnego, bo nie miałam jak. Byłam za granicą i mam nadzieję, że to zrozumiecie ;p
    Ogólnie mówiąc- bo nie chce mi sie szcegółowo XD, rozdział naprawdę wyszedł Wam (albo Niss?) perfekcyjnie i teraz tylko czekam na next ;**
    Weny życzę :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej!!!
    Super.
    Tak dalej<3
    Pozdrawiam P.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest dobrze.
    Pozdro X
    PS. Czekam na następny

    OdpowiedzUsuń