piątek, 23 października 2015

Zawieszamy Bloga

Tak. To prawda. Zawieszamy bloga na czas nieokreślony.
Przykro nam, że do tego doszło. Jednak w tym roku poszłyśmy do nowej szkoły, doszło nam sporo zajęć, no i mamy duże problemy przy współpracowaniu ze sobą. Wiemy co pisać, ale pisanie samo w sobie już nam nie idzie.
Nie wiemy, jak długo zajmie nam powrócenie do formy, ale postaramy się wrócić jak najszybciej. Szczerze mówiąc tylko odkładałyśmy decyzję, co z tym wszystkim zrobić.
Przepraszamy. Mamy nadzieję, że gdy znów będziemy pisać, wy dalej będziecie z nami.


niedziela, 11 października 2015

Rozdział 20: Tym razem nie warkocz ~Nita~

Rozalia zadzwoniła do mnie koło 16:00, żeby zapytać, czy mam czas się spotkać. Zgodziłam się, bojąc się, że czegoś się domyśliła. Przez ostatnie dni musiałam ukrywać sytuację z Arminem. A ponieważ Pretorka jest genialna, na pewno i tak już wie, o co chodzi.
Jednak ponieważ miałyśmy spotkać się dopiero za pół godziny, usiadłam przed komputerem i zaczęłam pisać do Skai.

Kochania Skai!
Chyba jestem Ci winna opis świąt.
24 grudnia był dla mnie naprawdę trudnym dniem. Wiem, że tylko Ty jesteś w stanie to zrozumieć. Wciąż starałam się być jak najlepszą córką. Czułam się to winna rodzicom. W końcu... przyjęli mnie. I zrobili wszystko, żebym poczuła się jak najlepiej. I dotarło to do mnie dopiero tego dnia, który miał być taki koszmarny. Boże, jak żałośnie to brzmi.
W końcu jakoś dałam sobie radę i udało mi się nie popsuć nikomu nastroju. Nawet kilka razy wybuchnęłam śmiechem! Nie będę Ci opisywać szczegółów, bo znasz je z filmów. Tak to trochę wyglądało. No... plus podteksty Kastiela.
25 spotkaliśmy się z trochę dalszą rodziną: ciotkami, wujkami, kuzynostwem... Szczerze mówiąc, cieszyłam się, że udało mi się usiąść w kącie z Camillą i nie przyciągnęłam niczyjej uwagi. Następne dni minęły mi spokojnie, niezbyt świątecznie. A, właśnie! Kazałaś napisać, co dostałam od rodziców! A więc... dostałam srebrny naszyjnik z wisiorkiem w kształcie kryształka. Myślę, że dużo bardziej spodobałby się Tobie. A! I mój plan nakierowania rodziców na kupno nowej gitary dla Kasa się udał! Nie wiem, jak opisać Ci jego minę, gdy odpakował czerwono-czarną gitarę elektryczną! Była po prostu bezcenna!
Ale wiesz... wciąż mi Ciebie brakowało. Ciężko jest cieszyć się w święta, kiedy spędzasz je tylko z częścią rodziny.
Nita

Naprawdę nie chciałam jej tego opisywać. Wolałabym jej powiedzieć, że było koszmarnie. Nie mogłam jej jednak okłamać. Może to ją jakoś pocieszy- mi udało się mieć raz „prawdziwe” święta, więc i ją to czeka.
Wysłałam wiadomość i zamknęłam laptopa. 16:40. Pora wyjeżdżać.
Zapukałam do pokoju brata. Cisza. Weszłam tam. Pusto. Zeszłam na parter. Pusto. Cholera.
Nagle mi się przypomniało. Kastiel pojechał po Laurę na lotnisko. Pewnie wyjechał przed chwilą. Rodzice pojechali do cioci Milly. A ja nie mam ani samochodu, ani prawa jazdy.
Spojrzałam na zegarek. 16:45. Za 15 minut powinnam się spotkać z Rozalią.
***
Kiedy w końcu dotarłam do kawiarni, przyjaciółka wyglądała na nieźle zirytowaną.
- Gdzieś ty była?- Zapytała bardzo wkurzona.
- Jakbyś nie zauważyła, właśnie przeżyłam bieg przez półmetrowy śnieg- odparłam.
Westchnęła, podeszła do kasy i zamówiła nam po kawie. Usiadłyśmy przy stoliku, który wcześniej zajęła, z widokiem na ulicę. Było dość tłoczno i głośno.
- To jak minął ci wyjazd?- Spytałam z uśmiechem.
Pretorka przewróciła oczami.
- Gadałyśmy prawie codziennie- przypomniała.- W dodatku... Alexy się wygadał, nie musisz już tego ukrywać.
Postanowiłam, że przy najbliższej okazji mocno przyłożę niebieskowłosemu.
- Nita, czy ty kiedykolwiek miałaś faceta?- Zapytała poważnie Rozalia.
Uniosłam brew.
- Nie?- Mruknęłam prawie ze śmiechem.- Nigdy nie brałam chłopaków na serio z tej strony. To strata czasu.
Białowłosa wydała się lekko urażona.
- Nita, to nie jest strata czasu.
- Roza, nie mam zamiaru słuchać wykładu z WDŻu, myślałam, że to mam już za sobą...
Ta spojrzała na mnie podejrzliwie.
- Możemy już przestać rozmawiać na ten temat?- Jęknęłam.
Rozalia w końcu przekonała się, że nic nie zdziała i przeszła do drugiego tematu:
- Sylwester!- Niemal krzyknęła.
Kilka osób odwróciło się do niej, bo zrobiła to jakby... trochę za głośno.
- Faktycznie, wypada zawsze 31 grudnia- przytaknęłam.
- My urządzimy sylwestra.
- A nie możemy po prostu pójść do jakiegoś klubu?
- Nita!
Westchnęłam.
- No co?
- Sam ma urodziny 31- szepnęła Rozalia.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami.
- To jej pierwsze urodziny bez siostry- wydusiłam- 18 urodziny.
Rozalia przytaknęła, mimo że to nie było pytanie.
- Ona nie chce ich obchodzić, prawda?- Domyśliłam się.
Pretorka kiwnęła głową.
- Właśnie dlatego musimy zrobić coś, żeby tego dnia nie wyprawić jej przyjęcia, ale żeby zapamiętała go na zawsze.
Plan Rozalii był prosty- zorganizować imprezę u Laury, zanim przyjedzie Samanta. Kiedy już się tu pojawi, a wszystko i tak będzie gotowe, nie sprzeciwi się imprezie sylwestrowej. Ale przed przyjęciem wykonamy niespodziankę dla niej. Mały kawałek urodzin, którego nie zapomni.
- Lau już wie?- Spojrzałam na Rozę pytająco.
- Oczywiście- odparła- od razu się zgodziła. Powiedziała, że jutro wybierzemy się na zakupy, a my we dwie mamy dziś zająć się prezentem dla Sam.
Tak więc dopiłyśmy kawę i poszłyśmy do centrum. Nie trudno było się domyślić, co chciałaby dostać nasza przyjaciółka. Poszłyśmy do jednego ze sklepów, który odwiedziłyśmy ostatnio. Marszczona, pudrowo-różowa wieczorowa sukienka dalej tam była.
- Pisałam dziś do Kim, Violi, bliźniaków i rozmawiałam z Lysem. Wszyscy zgodzili się dołożyć do tej sukienki. Lau obiecała, że zmusi do tego też Kastiela.
Rozalia kupiła sukienkę za swoje pieniądze. Oddałam jej swoją część składki i poszłyśmy do sklepu Leo.
- A teraz ta trudniejsza część- mruknęłam.
Po przywitaniu się z chłopakiem poszłyśmy na zaplecze. Rozalia wyjęła mnóstwo przyrządów do szycia i zaczęła umiejętnie skracać sukienkę. Jak powiedziała wtedy: „Jest za długa”. Teraz nie mogłyśmy dopuścić do siebie takich niedopatrzeń.
Kiedy moja przyjaciółka pracowała nad sukienką, ja nie miałam specjalnie nic do roboty. Usiadłam przy biurku znów zawalonym papierami i zaczęłam sobie nucić piosenkę „Fire N Gold” Bei Miller. Nagle drzwi otworzyły się i stanął w nich Alexy.
- Jak tam, dziewczynki?- Przywitał się.
- Nie wiedziałam, że jesteś zaproszony- odparłam.
- Kto zna się na modzie lepiej niż ja?- Zapytał ze śmiechem.- No, oprócz Rozalii...
Przewróciłam oczami. Pretorka wstała i zaprezentowała nam sukienkę.
- Jest cudnie- westchnęłam.
- Chyba powinnam ją jeszcze skrócić- zignorowała mnie Rozalia.- Jak myślicie?
- A ile wzrostu ma Sam?- Zapytał Alexy.
- Gdzieś tyle co Nita- odpowiedziała dziewczyna.
Oboje spojrzeli na mnie przebiegle. Po chwili Alexy znalazł się za drzwiami, a ja zakładałam już sukienkę Sam. I, szczerze, uznałam, że jest przepiękna, ale kompletnie do mnie nie pasuje.
- No nie wiem...- mruknęła Roza.
- Sam ma większy biust od Nity, na niej to będzie leżeć o wiele lepiej- uznał niebieskowłosy.
Nie zauważyłam chwili, w której wszedł. Podeszłam i trzasnęłam go w głowę.
- Au, a to za co?!
Nadepnęłam mu jeszcze na nogę i podeszłam z powrotem do lustra.
- Po pierwsze- za komentarz, po drugie- za wygadanie się przed Rozalią i moim braciszkiem.
Uśmiechnęłam się złośliwie i powiedziałam Rozalii, gdzie ostatecznie trzeba jeszcze poprawić.
W końcu Alexy podszedł do mnie i przeprosił, choć myślę, że raczej za to pierwsze, a nie drugie. „Wielkodusznie” mu wybaczyłam i kazałam wyjść, żebym mogła się przebrać.
Kiedy skończyliśmy pracę z sukienką, wyglądała o wiele lepiej niż na początku. Z wieczorowej kreacji stała się „niebiańską sukienką”- jak określił to Alexy. Leo też zgodził się, że wyszło genialnie. Zbliżała się powoli dziewiętnasta. Alexy poszedł do domu, a ja z przyjaciółką zapakowałyśmy sukienkę w prezentowy papier. Dziesięć minut później Leo odwiózł nas do domów.
Rodziców jeszcze nie było. Kastiela też. W myślach obliczyłam, że droga w jedną stronę z lotniska wynosi około pół godziny, plus korki i problemy związane ze śniegiem. No i sprawy na lotnisku. Czyli razem... no, ze 3 godziny?
Westchnęłam. Opieprzę go, jak wróci.
***
- Nienawidzę śniegu- oświadczył Kastiel, wchodząc do salonu.
Oglądałam właśnie film pod tytułem „Iluzja”, próbując tłumaczyć sztuczki magiczne, zanim bohaterowie je wyjaśnią. Szło im świetnie, ale sam film też bardzo mi się podobał.
Brat wszedł do pokoju i usiadł na kanapie. Chciał mi zabrać pilota, ale byłam szybsza i zepchnęłam urządzenie na podłogę. Uniósł brew, ale niczego nie skomentował.
- Też musiałeś tarzać się w nim, żeby przejść do kawiarni?- Zapytałam z irytacją.
- A, właśnie, zapomniałem, że mam cię podwieźć. Sorry.
Mogłam się tego w sumie spodziewać.
- A więc dlaczego tak nienawidzisz śniegu?- Spojrzałam na niego pytająco.
- A jak myślisz, kto przez dwie godziny bez przerwy gadał tylko o tym, jakie to „ekscytujące”, że wreszcie u nas spadł śnieg?
Wybuchnęłam śmiechem, bo wyobraziłam sobie, jak Lau męczy go paplaniną o płatkach śniegu. Zapewne sobie na to zasłużył, ale, jak widać, była to genialna zemsta.
- Za co się mściła?- Zapytałam.
Ten tylko pokręcił głową i w końcu usiadł obok mnie. Zaczął głaskać Demona i zapytał mnie, co w ogóle oglądam. Po krótce mu opowiedziałam, a on uznał, że jedyną ciekawą częścią mojego opisu było to, że „magicznie” zabrali pieniądze jakiemuś bogatemu oszustowi. Skończyło się na tym, że przez przypadek wyłączył dźwięk na ostatnich sekundach filmu i nie usłyszałam najważniejszego ostatniego słowa w zdaniu. Potem tak potwornie się z tego śmiałam, że gdy rodzice weszli do domu, pomyśleli, że dostałam jakiegoś ataku.
Kiedy w końcu się uspokoiłam, Kastiel uznał, że jestem jakąś wariatką i poszedł do siebie. Rodzice trochę się zaniepokoili, ale szybko im wszystko wytłumaczyłam i także poszłam do swojego pokoju.
Usiadłam na łóżku z laptopem i zauważyłam że mam wiadomość na Skype. Wcześniej go nie używałam, ale od niedawna Camilla mnie do tego zmusiła. Tyle tylko, że ta wiadomość była nie od niej, a od Armina. Po co ja mu dawałam swoją nazwę użytkownika?!

Słyszałem, że jednak Alexy'emu się dostało. A więc nie chcesz mnie już zabić?
Postanowiłam, że jednak mu odpiszę.
Armin, ja cię po prostu jeszcze nie dorwałam w swoje ręce. Spokojnie, jeszcze pożałujesz.
Powinienem się teraz bać?
To byłoby na miejscu.
Nit, ale przecież nic nie zrobiłem!
A więc gadasz tak z wszystkimi dziewczynami?
No... nie.
Przez chwilę myślałam, że to wszystko, co ma do powiedzenia, ale znów zaczął pisać.
No... Nit, przepraszam. To nie miało tak wtedy zabrzmieć.
Westchnęłam. W sumie nie byłam już taka zła. Teraz to wydawało się prawie śmiesznie.
Nie ma sprawy. Ale... jak będę miała gorszy dzień, to lepiej na siebie uważaj, bo jesteś na celowniku.
Uznałam, że Armin jest zadowolony, bo wysłał mi następnie bardzo zadowolony z siebie emotikon. Ja wysłałam mu taki, w którym wielka, żółta kulka przewraca oczami. Zamknęłam laptopa i zrobiłam się śpiąca. Wzięłam prysznic i z dziwną mieszanką uczuć poszłam spać.
***
O dziewiątej Roza napisała, że mam 20 minut na wyszykowanie się, bo zaraz z Lau po mnie podjadą. Nie wiem, czy mogłabym się bardziej zirytować, szczególnie, że przy okazji mnie obudziły.
Udało mi się jednak wszystko zrobić i w chwili, kiedy samochodem brązowowłosej podjechały, wyszłam z domu. Ach, to wyczucie.
- O co chodzi?- Zapytałam, wchodząc do środka.
- Uznałyśmy, że nie ma lepszej pory niż z rana, żeby zrobić sylwestrowe zakupy, zanim wszystko wykupią- odparła z uśmiechem Rozalia.
Sylwester ma być jutro, ale gdy podjechałyśmy do marketu, którego parking był już prawie zapełniony, uznałam, że logika dziewczyn jest sensowna.
Ponieważ jednak nie zrobiłyśmy wcześniej żadnej listy, dość długo błąkałyśmy się po sklepie.
- Dziewczyny, ale czy oprócz naszego towarzystwa ma przyjść ktokolwiek?- Zapytałam.
- Oczywiście- odparła Rozalia- Zaprosiłyśmy już Roxy, Corę i jeszcze kilkoro znajomych z Empire's Hill.
Jęknęłam. Następnie około godziny minęło nam na zakupach. Kiedy skończyłyśmy, pojechałyśmy do Laury i wszystko schowałyśmy w szafkach lub lodówce.
- To co teraz?- Zapytałam.
Laura kazała usiąść mi i Rozalii na kanapie. Obie nie wiedziałyśmy, o co chodzi i lekko zaniepokojone czekałyśmy, aż przyjdzie.
Kiedy w końcu weszła do pokoju, trzymała w ręce ogromną reklamówkę. Wyjęła całą jej zawartość na stolik kawowy: balony, konfetti, sznurek „przezroczysty” i kilka grubych rurek, których zwykle używa się na przyjęciach dla dzieci.
- Eeee- jęknęłam.
- Wpadłam na to w samolocie- zaczęła wyjaśniać Laura.- Wsypiemy konfetti przez rurki do balonów. W dzień imprezy je nadmuchamy i powiesimy dość wysoko.
- Aha...
- Jestem ciekawa, ile balonów pęknie podczas imprezy- dodała dziewczyna.- W dodatku zapowiada się na bardzo ciekawy efekt.
Pierwsza skomentowała to Pretorka- uznała, że pomysł jest ciekawy i zdecydowanie trzeba spróbować. Ja byłam jakoś sceptycznie nastawiona, ale wzięłam się do tej syzyfowej pracy. W pewnym momencie Lau puściła jakąś piosenkę i poczułam się naprawdę fajnie. Tak oto spędziłyśmy kilka godzin, wsypując konfetti do 50 balonów i zawieszając sznurek na suficie. Nie pytajcie, jak nam się to udało.
***
Kiedy Laura odwiozła mnie do domu, poczułam zapach ciasta czekoladowego. Zafascynowana poszłam do kuchni, gdzie mama właśnie dekorowała wypiek. Niby było to zwykłe czekoladowe ciasto z kremem, ale prezentowało się bardzo dobrze. Nagle mnie zauważyła.
- Nita! Przyda mi się ktoś obiektywny!
Podeszłam do niej, a ona poprosiła, żebym oceniła ciasto. Wydało mi się to trochę dziwne, ale spróbowałam.
Westchnęłam z podziwu.
- I co sądzisz?- Zapytała.
- Jest świetne- uznałam z uśmiechem.
- Naprawdę?- Zdziwiła się mama.- Jak zapytałam twojego brata, to uznał, że czekolada jest słaba.
- On się przecież nie zna!- Zaśmiałam się.- To facet!
Obie wybuchnęłyśmy śmiechem. Wtedy coś mi się przypomniało.
- Mamo, a umiesz robić też torty, nie?- Zapytałam.
- Oczywiście!- Odparła zdecydowanie.
Byłam trochę niepewna, ale w końcu zapytałam:
- A mogłabyś mi pomóc zrobić tort dla przyjaciółki?
Mama spojrzała na mnie lekko zdziwiona.
Co mogłam powiedzieć? Wyjaśniłam jej sytuację. Laura oświadczyła, że nie dałaby rady zrobić ciasta przed przyjęciem, bo w domu przecież byłaby Sam. Rozalia także nie chciała się za to zabierać. Kim nie lubi gotować, a Violetta jeszcze nie przyjechała. No i na pewno nie chciałyśmy jej dawać kupnego ciasta.
- Jasne, że ci pomogę, córeczko- powiedziała.
Ucieszyłam się, że ten problem mam już z głowy. Kilka minut później udałam się do siebie. Teraz najgorsze.
Otworzyłam szafę i krytycznie spojrzałam na sukienki. Jednej z nich jeszcze nawet nie nosiłam. Wyjęłam granatową sukienkę o bardzo ładnym kroju i spojrzałam w lustro. Kompletnie się w niej nie widziałam. Westchnęłam.
- Potrzebujesz pomocy?- Domyśliła się mama, wchodząc do pokoju.
Jęknęłam i przytaknęłam.
Mama kazała mi usiąść na łóżku i zajęła się moimi włosami. Obawiałam się kolejnego warkocza, ale tym razem jedynie spięła mi włosy tak, że wyglądały o wiele lepiej niż zwykle. Potem dodała tylko, że mogłabym użyć czerwonej szminki.
- W końcu to impreza z przyjaciółkami. Musisz dobrze wyglądać- uśmiechnęła się.
Tak, tyle wiedziała o sylwestrze. Kastiel wmówił rodzicom, że idzie gdzieś z kumplami. Może to i lepiej?
Po chwili zawołał ją tata i wyszła z pokoju. Spojrzałam na swoje odbicie i uśmiechnęłam się do siebie. Może moja mama nie ma takiego złego wyczucia?

Impreza ma być jutro, a ja już jestem niemal gotowa.

* * * * * * * * * * * * * * *



poniedziałek, 5 października 2015

Rozdział 19: Plac zabaw, cmentarz i strych- wybuchowo ~Samanta~

Nie wyspałam się. I nie bardzo mnie to obchodziło.
Pierwszy dzień świąt nigdy jakoś się dla mnie nie wyróżniał. Niby wigilia jest tylko oczekiwaniem na Boże Narodzenie, jednak to właśnie oczekiwanie świętujemy, nie wydarzenie. Czasem jest po prostu tak, że jeśli coś sprawia ci radość, sama myśl o tym jest szczęśliwa. Ale za każdym razem przekonujesz się, że to jednak nie to samo.
Kiedyś, miesiące albo nawet lata temu, za każdym razem czułeś tę magię. Każdego dnia, powiedzmy wakacji, cieszyłeś się z następnego. I z tego, co miał ze sobą przynieść. Jednak w sierpniu okazywało się, że czas, który uważałeś za idealnie wykorzystany, mógł zostać przeznaczony na coś innego.
Powiedzmy, że jesteś pisarzem. Masz potencjał i pragniesz go wykorzystać. Powiedzmy też, że rozpoczynasz opowiadanie. Niestety po jakimś czasie może okazać się, że to nie jest już to, do czego zmierzałeś na początku. Cel może ulec zmianie, ale gorzej jest, jeśli zrobi to także twoje zaangażowanie i nastawienie. Powiedzmy, że pewnego dnia ktoś coś ci powie. Odbierzesz to zbyt dosłownie i nawet się obrazisz. Gdy ci przejdzie, nie będzie można wrócić do idealnego stanu sprzed tego zdarzenia. Załóżmy więc, że jesteś pisarzem i tworzysz historię. Pewnego dnia, na przykład na koniec wakacji, obowiązki przejmą górę. Będzie brakowało czasu, energii… Będziesz wiedział, co jest nie tak, a jednocześnie zrozumiesz, że nie da się tego naprawić. Atmosfera będzie wszystko burzyła i powrót do tego, co było, okaże się niemożliwy.
Załóżmy też, że bardzo przepadasz za członkami zespołu BVB lub chociaż ci nie przeszkadzają. Ale to zupełnie odmienna kwestia.
Przetarłam oczy i podniosłam się z łóżka. Miałam ochotę leżeć i kierować swoje myśli do nieistniejącego odbiorcy, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Po co coś myśleć, jeśli nikt tego nie usłyszy? Poczułam, że coś jest ze mną nie tak.
Zerknęłam na zegarek. 12:34. Przypadek… Uśmiechnęłam się w duchu.
Po wczorajszej kolacji od razu wróciliśmy do domu pary narzeczonych. Wzięłam wtedy szybki prysznic i położyłam się spać. Oczywiście coś zakłóciło mój sen, ale tym razem się z tego cieszyłam.
Na obiad znowu pojechaliśmy do rodziców. Ogólnie znudziło mi się już całe krążenie między tymi dwoma domami i chętnie po prostu wróciłabym do Laury. Jednak póki co to niemożliwe.
Cały ten dzień był jakiś monotonny mimo niektórych zabawnych chwil. I choć czasami się śmiałam, moje myśli się nie uspokoiły. Wiedziałam, że muszę coś zrobić w związku z moim snem. Jednak nic mi nie przychodziło do głowy.
***
Wieczorem ubrałam się grubo i wyszłam na zewnątrz. Zobaczyłam okno mojego starego pokoju.
Znalazłam niewielką ławkę i na niej usiadłam. Zaczęłam myśleć o gwiazdozbiorze Oriona i Betelgezie. Przypomniała mi się moja piosenka, którą napisałam właśnie na ławce w ogrodzie. Ale nie koło tego domu. Zanuciłam ją sobie bezwiednie i pozwoliłam myślom popłynąć…
Nie wiem kiedy i jak, ale wstałam. Spacerowałam po ogrodzie i do mojej głowy przypływały wspomnienia. Nie zawsze przyjemne.
Nie zastanawiałam się nad tym, co robię. Po prostu patrzyłam w górę. Miałam ochotę położyć się na śniegu i zrobić aniołka lub coś w tym stylu, jednak powstrzymałam się. Ach, jedynym, czego mi teraz brakowało, było kakao. Rozmarzyłam się na myśl o tym wyśmienitym smaku i nie bardzo kontaktowałam z rzeczywistością.
Usłyszałam skrzypienie butów na śniegu.
- Co robisz?- Wyrwał mnie z zamyślenia dziadek Janek.- Nie stój tak na mrozie, skarbie, bo jeszcze się rozchorujesz…
Odwróciłam głowę w jego kierunku. Patrzył na mnie z troską, ale także z uśmiechem. Odwzajemniłam go. Widocznie za długo wpatrywałam się w niewielkie okienko strychu kilka metrów nade mną.
- W porządku, dziadku. Po prostu przyszłam się przewietrzyć.
- Tak, mogłabyś się wietrzyć, wietrzyć tyle, ile chcesz, ale jesteś moją wnuczką, a nie jakimś schnącym praniem. A o ile pamiętam, nie mam ubrań wśród krewnych- zaśmiał się.
Spojrzałam na niego rozbawiona i poszłam za nim do domu. Rozejrzałam się- wszędzie były puste talerze, rozerwane ozdobne papiery i sypiące się z choinki igły. Święta jak z obrazka. Jakoś poprawił mi się humor. Czasem niedoskonałość doskonale poprawia nastrój.
- Mamo, ja pójdę na moment z Astrą na górę- powiedział Artur i wstał od stołu z narzeczoną.
- Dobrze. Źle się czujesz, moja droga?
- Nie, po prostu jestem zmęczona- odparła.
Ja, rodzice i dziadkowie posiedzieliśmy jeszcze trochę i porozmawialiśmy, ale po chwili także ci ostatni poszli do swojej tymczasowej sypialni. Zostałam więc tylko z mamą i tatą. Wiedziałam, że czegoś oczekują. Spojrzałam na nich pytająco.
- Sami, pamiętaj tylko- zaczął tata- że tu zawsze jest twój dom.
- I bez względu na wszystko, ktoś zawsze będzie na ciebie czekał- dodała mama.- Proszę, pamiętaj, że kochamy cię ponad życie…
Ach, ponad życie? Mojej zmarłej siostry, Ameriki? Bo chyba nie swoje… Powstrzymałam się od uszczypliwej uwagi i spojrzałam na rodziców z wdzięcznością w oczach.
- Nigdy nie zapomnę. Nie musicie się o to martwić.
Objęłam ich ramieniem i powiedziałam “dobranoc”, po czym poszłam na piętro. Usłyszałam za drzwiami jednego z pokoi cichą rozmowę Artura i Astry, kawałek dalej pochrapywanie dziadka i odgłos ołówka na papierze babci, rozwiązującej pewnie krzyżówki. Odwróciłam się. Za mną nikogo nie było, tylko pusty korytarz.
Pusty, ciemny korytarz.
Złowieszczy korytarz z długimi schodami.
Drewniane schody, które z niewiadomych przyczyn zaczęły skrzypieć.
Coraz głośniejszy i bliższy dźwięk.
Coraz głośniej bijące ze strachu serce.
Otworzyłam szerzej oczy, gdy zobaczyłam coś, jakiś cień. Przeleciał tak szybko, że mój wzrok nie zdążył niczego zarejestrować. Jakieś przeczucie kazało mi spojrzeć w górę. Uległam mu i ujrzałam jedynie sufit. Sufit, nad którym znajduje się strych.
Czyjś szept wyrwał mnie z zamyślenia. Niestety zbyt gwałtownie, przez co prawie wrzasnęłam, jednak skończyło się tylko na wywrotce.
- Sam! Rety, co robisz? Nic ci nie jest?- Próbował odnaleźć się w sytuacji mój brat.
Pomógł mi wstać i wyjaśnił, że słyszał czyjeś kroki, ale tak jakby urwały się w połowie drogi. Dlatego wyjrzał zza drzwi i zobaczył mnie patrzącą w górę.
- Wydawało mi się, że widziałam pająka. A, jak dobrze wiesz, nie chciałabym mieć z nim spotkania twarzą w twarz- starałam się wyjaśnić.
Od razu zauważyłam, że uwierzył. Zresztą sam się boi pająków, więc pospiesznie wrócił do Astry, a ja skierowałam się do łazienki. Wzięłam szybki prysznic i, już w piżamie, zerknęłam badawczo na korytarz.
Dziwne dźwięki ucichły, ale mój lęk nie zniknął.
Wtedy sobie przypomniałam, że nie bardzo wiem, gdzie spać. Rodzice odstąpili dziadkom swoją sypialnię i śpią w salonie, Artur z Astrą u niego, a ja? Spojrzałam za siebie. Mój pokój. Mój pokój. Wzdrygnęłam się i zeszłam na dół. Mama znosiła talerze, a tata przesuwał stół, by było miejsce na rozłożenie kanapy.
- Hej…- Szepnęłam lekko nieśmiało. W sumie to nie wiem czemu, może po prostu wstydziłam się mojego nieuzasadnionego strachu.
- Och, córeczko, właśnie miałam po ciebie iść- powiedziała mama.
- Ach, tak?
- Mam pytanie: gdzie chcesz dzisiaj spać? Bo możesz albo na piętrze, albo tutaj. Tata ci wtedy pomoże rozłożyć materac, który na wszelki wypadek przygotowaliśmy. Leży pod ścianą- rzekła i wskazała na dość spory karton ze zdjęciem materaca dmuchanego z przodu.
Koszmarny wybór. W końcu po namyśle zdecydowałam jednak spać tutaj. Po paru minutach poradziłam sobie ze wszystkim i położyłam się wygodnie. Nie pamiętam momentu, gdy lampki choinkowe rozpłynęły mi się przed oczami zastąpione przez czerń.
***
Ziewnęłam. Przetarłam oczy. Rozejrzałam się. Położyłam się ponownie. Zegarek wskazywał godzinę 7:16. Za oknem jeszcze ciemno. Usnęłam z powrotem.
A przynajmniej tak mi się wydawało. Po godzinie znów się podniosłam i spojrzałam wokół siebie. Rodzice jeszcze spali. W końcu dałam za wygraną i zmrużyłam powieki. Jednak ciągle przewracałam się półświadomie z boku na bok. 
Do pozycji siedzącej przywołał mnie dźwięk irytującego budzika mamy.
- David, już ósma trzydzieści- poganiała tatę.
Sama zaś leżała. Typowe.
- Już…
- Musimy wstać, Dave- rzekła.- Mamy gości.
- Sally, są święta, daj się wyspać…
I tak przez dziesięć minut. W końcu znudziło mi się słuchanie tego wszystkiego, więc poszłam po ubrania i do łazienki.
Ogólnie mówiąc, ten poranek nie był najlżejszy. Nikomu nie chciało się wstawać, no, może poza dziadkiem Jankiem, a ja dodatkowo trochę źle się czułam. Mimo wszystko zachowywałam się dość optymistycznie.
Mniej więcej po południu, czyli po oglądaniu telewizji i wspólnej “zabawie” prezentami, usiadłam obok Astry rozmawiającej z moją babcią.
- Jak tam, Sam?- Zagadnęła mnie przyszła bratowa.
- Na razie dobrze.
- Są święta, powinnaś się więcej uśmiechać, słoneczko- powiedziała babcia radośnie.
- Dobrze- zaśmiałam się.
- I właśnie o to mi chodzi- ucieszyła się.- A jak tam, rozwijasz swoje zainteresowania? Masz już jakiś kierunek?
- Na razie jeszcze nie jestem pewna… W szkole jakoś sobie radzę, ale jeszcze się nie zdecydowałam, co chciałabym robić w życiu.
- Powinnaś już o tym myśleć. Weź przykład z Astry. Ona wie, do czego zmierza i jest świetna w swoim zawodzie.
Astra zarumieniła się na te słowa. Widać, że nie bardzo umie przyjmować komplementy.
- Bez przesady, ja po prostu się uczę. Ostatnio jest coraz trudniej, nawet podczas ferii świątecznych ciągle coś się dzieje. Najważniejsze, to nie porzucać postawionego sobie celu. Jeśli to zrobisz, będziesz tylko żałowała, nic nie zyskasz.
- I słusznie- stwierdziła kobieta.
- Zapamiętam to- obiecałam.
Koło osiemnastej postanowiliśmy już wracać do mojego tymczasowego mieszkania. Wzięłam wszystkie ubrania i rzeczy, które ze sobą przywiozłam. Coś jednak nie dawało mi spokoju, miałam wrażenie, że o czymś zapomniałam. Zwierzyłam się z tego bratu.
- Nawet jak czegoś nie wzięłaś, przyjedziemy tu jeszcze. Jutro wszyscy będą u nas, ale za dwa dni my przyjedziemy tutaj. Na pewno będzie jeszcze okazja do rozejrzenia się za różnymi drobiazgami.
Podziękowałam mu, choć czułam, że nie o to chodzi. Trudno, w sumie nic takiego się nie stało.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Po powrocie do mieszkania narzeczonych do końca dnia siedziałam przy laptopie, szukając memów na rozweselenie. Niektóre niestety bardziej powodowały spowolnienie procesu myślenia, ale co tam. Tej nocy nic mi się nie śniło.
***
Następnego dnia po pysznym śniadaniu wybrałam się na spacer. Postanowiłam przejść się ścieżkami koło rzeki i starego placu zabaw, na którym czasami zbierają się dzieci znacznie przewyższające normy wiekowe możliwości zabawy w piaskownicy czy na zjeżdżalni.
Zobaczyłam z daleka kilka sylwetek, ale nie chciałam do nich podchodzić, bo dostrzegłam w ręku jednego chłopaka butelkę.
Szybkim krokiem ruszyłam w stronę mostku nad rzeką, ale usłyszałam zawołanie. Nie zamierzałam się zatrzymywać ani tym bardziej zawracać.
- Hej!- Wołali za mną.
Zanim przyszło mi na myśl, dlaczego się mnie tak uczepili, usłyszałam swoje imię. Nie, to niemożliwe.
- Sam!- Powtórzył głos. Tym razem nie miałam wątpliwości.
Zerknęłam za siebie i wpadłam w ramiona dziewczyny. Ze zdumieniem na twarzy odwzajemniłam uścisk.
- Bianka?- Wyrwało mi się.
Srebrnowłosa uśmiechnęła się szeroko.
- Sara, chłopaki, to ona!- Krzyknęła do grupki przy huśtawkach.
Nie wierzyłam własnym oczom, dopóki blondynka, szatyn i chłopak o ciemnozielonych włosach nie podeszli bliżej mnie.
- Wow, jak ja dawno was nie widziałam- powiedziałam i zachłysnęłam się powietrzem.
- Gdzie byłaś?!- Zaczęła Sara.- Zniknęłaś bez śladu w połowie wakacji, przestałaś odbierać telefon, nie dawałaś znaku życia… Co się stało? Jest z tobą Ami?
Gwałtownie się zatrzymałam. Nie, nie, nie. Nie teraz. Uszczypnęłam się, żeby się trochę uspokoić. Podeszliśmy wszyscy w stronę huśtawek. Usiadłam ciężko na jednej z nich i beznamiętnie powiedziałam:
- Tak. Jest zawsze i wszędzie. Na dole, na górze… możecie ją zobaczyć, a jednocześnie nie możecie. Możecie ją usłyszeć, a zarazem to niemożliwe. Spójrzcie na mnie. Widzicie ją?
Zobaczyłam w oczach zielonowłosego Luke’a zrozumienie. Pozostali wpatrywali się we mnie zdezorientowani. Wzruszyłam ramionami i zaczęłam się bujać. Coraz wyżej i wyżej. Przymknęłam oczy…
- Tak.
Zahamowałam i spojrzałam na Luke’a. Szatyn, brązowooki Ryan, uśmiechnął się krzywo i napił z trzymanej przez siebie butelki z, jak się okazało, winem.
- Kiedy?- Zapytała przestraszona Bianka.
- Dziewiątego sierpnia.
Zeskoczyłam z huśtawki, zabrałam Ryanowi butelkę i się napiłam.
- Odkąd pamiętam, nie cierpisz alkoholu- zdziwiła się Sara.
Nie zareagowałam.
Niestety jednak dziewczyna miała rację. Wyplułam napój na ziemię, powiedziałam coś o ohydnym smaku i zaczęłam się śmiać z własnej głupoty. Pozostali spojrzeli na mnie niepewnie, po czym zrozumieli, że napięcie zniknęło.
- Przepraszam was. Nie chciałam, żeby nasze spotkanie tak się zaczęło.
- Nic się przecież nie stało!- Odparł radośnie Ryan.
- Wszystko w porządku, Sam- powiedział Luke.
- Właśnie! Chodźmy gdzieś się zgubić- rzekła Sara.
- I to jest dobry pomysł- uznała Bianka.
Uśmiechnęłam się. Zapomniałam już, jak wspaniale spędzałam z nimi czas. I jak dobrymi byli przyjaciółmi…
- Jak ja mogłam was zostawić?- Szepnęłam i przytuliłam po kolei Biankę, Ryana i Sarę. Przy Luke’u trochę się zawahałam, on zresztą też, ale w końcu ze zdradzieckim rumieńcem na twarzy objęłam go i jak najszybciej się cofnęłam.
- To gdzie idziemy?- Zapytałam, by zamaskować moje lekkie zażenowanie.
- Już mówiłam- zaśmiała się Sara.
- No to za mną- powiedziałam rozbawiona.- Muszę sobie przypomnieć okolicę.
Spacerowaliśmy po całym mieście, zaszliśmy do sklepu po przekąski, po czym udaliśmy się w stronę rzeki i polany.
 - Jak za dawnych lat- rzekła srebrnowłosa.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
- Odkąd zniknęłaś, praktycznie się nie widywaliśmy- wyjaśniła spokojnie.
- Dlaczego, Bianka?- Zapytałam z nutą smutku w głosie.
- Nie wiem…
- Tak jakoś po prostu wyszło…- próbowała wytłumaczyć Sara, po czym ze srebrnowłosą się zatrzymały i zostały w tyle, by wyjąć coś z torebek.
- Bez ciebie to nie to samo- powiedział Luke.
Mimo niewielkiej wagi wypowiedzianych słów zrobiło mi się cieplej na sercu. Spojrzałam niepewnie na zielonowłosego, a on się uśmiechnął. Odpowiedziałam tym samym.
- Stary, czy ja o czymś nie wiem?- Zapytał zaczepnie Ryan.
- Daj spokój…- zarumienił się Luke.- Nic nowego…
- Czy aby na pewno?- Dopytywał.
- Ryan, jak masz jakiś problem, to chętnie ci pomogę- rzekł Luke.
- Żałuj, że nie widziałeś swojej miny, kiedy to mówiłeś- zaśmiał się.- Ale nie, mam problem. Z zadaniem z matmy.
- Są święta- wtrąciłam.
- Masz mnie.- Powiedział Ryan i podniósł ręce w geście kapitulacji.- Ale jakbyście chcieli zostać sami, wystarczy słowo.
- Kretyn…- prychnął Luke.
- Chłopaki, wystarczy, że na chwilę z Bianką się oddalimy, a wy już musicie się znęcać nad Sam? Nie powiem “podrywać”, nie jestem tak wredna.
Zaśmiałam się razem z przyjaciółkami. Chłopaki zrobili zdziwione i wkurzone miny, ale w końcu dali sobie spokój.
Po godzinie wróciliśmy na plac zabaw. W międzyczasie do Ryana zadzwonił Tristan, z którym kilka dni wcześniej “spotkałam się” w empiku. Chwilę pogadaliśmy i obiecał, że będzie musiał się ze mną spotkać na żywo. Wstępnie umówiliśmy się wszyscy razem na pojutrze.
Gdy doszliśmy na miejsce, zauważyłam w ciemniejszej części placu czyjś cień koło drzewa. Powiedziałam o tym znajomym, a wtedy Ryan zaczął opowiadać o Slender Manie. Oczywiście Bianka kazała mu przestać, ale krzaki parę metrów dalej zaczęły szeleścić. Teraz dopiero zorientowałam się, że już jest dosyć ciemno i prawie nic nie widać.
- Halo? Kto tam jest?- Zapytała cicho Sara, która stała najdalej tajemniczego zjawiska z nas wszystkich.
- Jest tam kto? Hej?- Zawtórował jej Luke nieco głośniej, lecz nadal niepewnie.
Postanowiłam nie dać się wystraszyć. To przecież może być nawet zwykłe zwierzątko. Podeszłam bliżej…
- O Boże! Co robisz?! Wystraszyłaś mnie… Sam?- Zapytał szatyn, jedzący za drzewem czekoladowe ciastka.
Nie… nie, nie, nie. Cholera jasna…
- Ken?- Zapytałam zdumiona.
- Czy ja ci wyglądam jak Ken? Jestem Kentin!- Zdenerwował się.
- Dobrze, Kentin- prychnęłam.
Po chwili się uspokoił.
- Jest z tobą Ami?- Zapytał z nadzieją.
- Mam mu powtórzyć mój wierszyk?- Rzuciłam do towarzystwa z goryczą.
Pierwszy podszedł do mnie Luke.
- Spadaj, Ken. Mógłbyś chociaż raz nie mieszać się w nie swoje sprawy?
- Zabawne… kto tu ostatnio wypytywał mnie o Samantę? Czy coś wiem, czy mam jakieś wieści od bliźniaczek…
Luke uroczo podniósł brew i spojrzał wyzywająco na Kena. Tfu! Uroczo?! Strzeliłam w myślach facepalma.
Kentin widocznie przyjął do wiadomości, że zielonowłosy mu się sprzeciwia i pchnął go lekko.
- Hej! Hej, hej, hej… naprawdę za każdym razem musicie demonstrować, który z was jest silniejszy czy mądrzejszy? To się robi męczące- westchnął Ryan.
- Właśnie!- Zawołały chórem Bianka i Sara, po czym zachichotały.
- Kochani braciszkowie… przed moim wyjazdem się chyba lubiliście- wtrąciłam.
- To jakaś większa kłótnia- rzuciła cicho Bianka- trwająca od kilku miesięcy…
- Przykładne z was rodzeństwo- uśmiechnęłam się.
Kentin spojrzał na mnie z nadzieją.
- Skoro mowa o rodzeństwach… jest z tobą Ami?
To pytanie poruszyło mnie tak jak wcześniej. Wzruszyłam ramionami, mimo że w środku czułam, jakby coś mnie przygniatało.
- A jeśli powiem, że nie?
- Co to miałoby znaczyć?- Zapytał.
- Że nie żyje?- Spojrzałam na niego krzywo.
- Nie wygłupiaj się- powiedział lekko poddenerwowany.
- Niby czemu miałabym to robić?
- I tak nie uwierzę. Zawsze byłaś dobra w robieniu żartów, Sam.
- Chodź.- Poleciłam i wstałam.
Jak mogłam się spodziewać, wszyscy natychmiast poderwali się z miejsc. Mimo ciemności pewnie ruszyłam przed siebie ciemnymi ścieżkami. Gdy doszłam do bramy, uchyliłam ją i zajrzałam do środka. Już trochę wolniej przeszłam kilkoma alejkami. Nie zwracałam uwagi na pytające i zaniepokojone spojrzenia rzucane przez przyjaciół w moim kierunku. Gdy uznałam, że jestem na miejscu, zatrzymałam się. Wskazałam ręką cel podróży.
Był nim grób Ami.
Wszyscy stanęli osłupiali. Tylko jedna osoba nie mogła pogodzić się z widokiem. 
- Nie, nie…- załkał Kentin.- Tylko nie ona, tylko nie Ami… Dlaczego? Nie…
Również miałam ochotę pozwolić moim łzom wypłynąć, ale uznałam, że to byłoby głupie. Moim zamiarem nie było wywołanie płaczu wśród towarzystwa, a tym bardziej u siebie.
Odwróciłam wzrok. Nie mogłam patrzeć na dowód tego, że moja siostra już więcej nie wstanie, nie przemówi, nie uśmiechnie się. Nie zrobi już nic.
Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam, być może odruchowo, ale uklękłam i pomodliłam się. Mimo tego, że nie chodzę do kościoła, jestem wierząca.
Uwierz.
- Koniec wycieczki- powiedziałam zachrypniętym głosem.
Pozostali spojrzeli na mnie z troską, a Luke wyglądał, jakby chciał mnie przytulić. Potrzebowałam tego. Powinnam była pozbyć się tej myśli, ponieważ jakby ją wyczuł i podszedł bliżej. Nie wolno mi… Gorączkowo myślałam, jak wywinąć się z tej sytuacji i ani się obejrzałam, a byłam w jego objęciach. Wdychałam zapach Luke’a, patrzyłam w jego piękne, złote oczy, a z moich ust wyrwało się ciche westchnienie.
- Eee, misiaczki, możemy wyjść z tego cmentarza?- Powiedział niepewnie Ryan.
Widać, że dziewczyny celowo się nie odzywały, by nie zepsuć tej chwili, która nie powinna się wydarzyć. Odsunęłam się od Luke’a, w którego oczach pojawiły się dawne psotne iskierki.
Przez krótki moment chciałam, by było jak dawniej. Wtedy w moich myślach pojawił się Lysander. Do tej pory ciągle mi się to zdarzało, ale przez spotkanie ze starymi znajomymi zupełnie zapomniałam o własnym chłopaku.
- O mój Boże…- Powiedziałam, odsuwając się od zielonowłosego.
Luke nie obraził się na te słowa, zrozumiał, że to, co było, to przeszłość. Podeszłam do dziewczyn i Ryana, pozwalając myślom ochłonąć. Odsunęliśmy się na dobre pięć metrów, mimo to usłyszałam głos Kentina:
- Co to, kurwa, było? Ja straciłem Amerikę na zawsze, a ty specjalnie na moich oczach odstawiasz takie coś? I chcesz się nazywać moim bratem?
Luke tylko prychnął. Pobiegłam w stronę bramy, żeby jak najszybciej stąd wyjść. Nie chciałam się zgubić w nocy na cmentarzu. Bianka i Sara mnie dogoniły. Gdy Ryan próbował uspokoić Kentina, ja z przyjaciółkami byłyśmy już w drodze na plac zabaw.
- Sami, dlaczego tak zareagowałaś?- Spytała Bianka.
- Bo…- zaczęłam.
- Bo?- Próbowała dowiedzieć się Sara.
- Bo już kogoś mam?- Rzekłam.
Dziewczyny uśmiechnęły się do siebie i spojrzały na mnie z błyszczącymi oczami.
- Jak ma na imię? Ile ma lat? Wysoki? Jest uroczy? Jaki ma kolor włosów? A oczu?- Próbowały się dowiedzieć.
Opisałam Lysandra w skrócie. Ich reakcja była całkiem normalna.
Taa… tak szczerze, to były nim zachwycone.
- Powiesz Luke’owi?- Zapytała Sara.
- Nie wiem, naprawdę… i tak się dowie prędzej czy później.
- Ale on ciągle ma nadzieję, że do siebie wrócicie- westchnęła Bianka.
Zwolniłam tempo. Spojrzałam na dziewczyny, sprawdzając, czy mówią prawdę.
- Serio?- Zadałam pytanie szeptem.
Kiwnęły głowami.
Nie odezwałam się więcej. Gdy po dziesięciu minutach wszyscy byli na placu zabaw, czułam, że zielonowłosy mi się przygląda. W końcu pożegnałam się ze wszystkimi. Poprosiłam tylko na chwilę Sarę na rozmowę. Odeszłyśmy w zupełny mrok z dala od świateł latarni.
- A więc o co chodzi?- Zapytała.
- O Luke’a i Kentina. Możesz mi wytłumaczyć, co zaszło?
- To było jakoś tak, że po waszym… eee… twoim zniknięciu chłopaki zaczęli się o was sprzeczać. W końcu w szkole się pobili. Ich ojciec nie może nic na to zaradzić, bo prawie w ogóle się nie pojawia w domu przez różne wojskowe misje czy coś w tym stylu. Matka Kentina nie wie, co robić…
- A są jakieś wieści od matki Luke’a? Ona nie reaguje?
- Nie. Odkąd wyjechała pół roku temu do Nowego Jorku, wysłała jedynie tydzień temu prezent na gwiazdkę. Ich ojciec mógł uważać, zamiast spłodzić miesiąc po miesiącu Luke’a i Kentina, w dodatku z dwiema kobietami, które raczej za sobą nie przepadają…
Wstrzymałam się od komentarza. Dziewczyna odchrząknęła i kontynuowała:
- No ale dobrze wiesz, że Luke zawsze zazdrościł Kentinowi mieszkania z obojgiem rodziców, a że Luke jest starszy, ojciec chłopaków zostawił właśnie jego mamę… Teraz po prostu przez natłok nieprzewidzianych zdarzeń tak jakby wybuchł. To chyba tyle…
Próbowałam to sobie ułożyć w głowie. Fakty o jego rodzinie znam od dawna, ale żeby Luke się z kimś pobił?
- Dzięki, Sara. Ja już muszę iść. Ale widzimy się pojutrze- powiedziałam i się z nią pożegnałam.
***
Następnego ranka od razu pojechaliśmy do moich rodziców. Przez cały dzień mi się nudziło, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Po południu usiadłam na kanapie i zaczęłam pisać z Lysandrem. On, Leo i Rozalia prawdopodobnie jutro wrócą do miasta, a ja w tym czasie jeszcze będę tutaj. Z drugiej strony będę miała więcej czasu dla starych przyjaciół i może uda nam się wrócić do dawnych chwil, kiedy jako dzieci wspólnie spędzaliśmy większość dni.
Mniej więcej koło dwudziestej zrobiłam się lekko śpiąca. Wzięłam swoje rzeczy i poszłam na górę, by wziąć kąpiel. Za oknami panował już mrok, jednak nie mogłam trafić dłonią we włącznik światła i szłam po ciemku. Usłyszałam skrzypnięcie, ale próbowałam opanować nagły strach i iść dalej. Dokładnie w tym miejscu ostatnio czułam się tak samo. Spojrzałam w górę. Tak, tam jest strych…
Wpadłam właśnie na najgłupszy pomysł w dziejach i jestem z niego dumna. To normalne, co? 
Odłożyłam wszystkie rzeczy na sofę stojącą obok i próbowałam po omacku otworzyć klapę strychu, która znajdowała się za zakrętem korytarza. Czyli w miejscu, które się codziennie widzi, a prawie nigdy się tam nie podchodzi, bo poszukiwane drzwi zawsze znajdują się parę metrów bliżej. Gdy udało mi się ściągnąć drabinkę, ostrożnie na niej stanęłam. Serce zaczęło mi mocniej bić. Nie miałam pojęcia, co mogę tam zobaczyć, ale na pewno nie była to kolorowa i bezpieczna kraina jednorożców i wróżek. Przez chwilę wahałam się, czy na pewno chcę to robić, ale w sumie nie miałam nic do stracenia. Wzruszyłam ramionami, by dodać wiarygodności swoim myślom i poczuć się pewniej, chociaż niewiele to zmieniło. Szczebelek po szczebelku. Wspinałam się powoli i ostrożnie, momentalnie kamieniejąc na jakikolwiek odgłos.
Przecież jestem Samanta. Ta sama, która została zamknięta w męskiej szatni i razem z Lysandrem dała radę się wydostać wentylacją. Uśmiechnęłam się na to wspomnienie i już prawie spokojna wychyliłam głowę nad podłogę strychu. Jak najszybciej złapałam za sznurek zwisający z sufitu, by włączyć światło. Gdy tylko stanęłam stabilnie w dawno nieodwiedzanym, ogromnym pomieszczeniu, moim oczom ukazały się rzędy pudeł, tony starych ciuchów i kartka leżąca na podłodze. Bez zastanowienia sięgnęłam po nią i odczytałam…
Nic, była pusta.
Rozejrzałam się i dopiero teraz przyszło mi na myśl, że może to, co robię, jest zupełnie bezsensowne. Skarciłam się w myślach i gdy już miałam wychodzić, dostrzegłam to. Kolejna kartka. Tym razem była zgięta w trójkąt i trochę mniejsza. Spojrzałam w kierunku, w który wskazuje. Następna kartka. To jakiś idiotyczny żart? Pozbyłam się tej myśli, zanim zdążyła się w pełni uformować w mojej głowie. Zebrałam łącznie pięć kartek, ale na ostatniej coś zauważyłam. Napis? Rysunek? Nie… to była uśmiechnięta buźka.
Narysowana ręką Ami, jej stylem pisma.

Z nagłym przypływem energii uniosłam wieko kufra, na którym leżała karteczka. A tam zobaczyłam kolejną. Nie, całe stosy. Wielkie i małe, kolorowe i czarno-białe. Rysunki i opowiadania. Moje i mojej siostry. Z dzieciństwa. Nie wytrzymałam. Zakręciło mi się w głowie i upadłam. Z uśmiechem na ustach i przerażeniem w oczach. Wybuchowa mieszanka.

* * * * * * * * * * * * * * *

Wspaniałym, niegdyś, siostrom- Ileśnaścioraczkom. Moim bliźniaczkom Dżej i Liv oraz OliKlaudii, Nice, Mice i Monice.
~Niss